Wczesne dzieciństwo
Urodziłem się jesienią niedługo po upadku komuny w mieście, które do dzisiaj jest smutne jak ... to mawiał pan Milowicz w jednym z filmów pana Lubaszenki.
Jednym z pierwszych wspomnień z dzieciństwa jest to, kiedy siedząc na przyczepie podczas chyba wykopek ziemniaków spadłem na głowę z wysokości na metalowy zaczep tej przyczepy. Błysk, jaki wtedy poczułem w głowie pamiętam do dziś. Karku nie skręciłem, ale myślę, że to zdarzenie mogło mieć wpływ na moje późniejsze życie.
Z tymi pracami polowymi to w ogóle były jaja, bo pamiętam jak innym razem, w czasie żniw w lecie, bardzo chciałem wracać z pola do gospodarstwa na przyczepie pełnej zboża. Niestety, w czasie jazdy spomiędzy ziaren zaczęły wyłazić na powierzchnie niesamowite ilosci robactwa, którego się boję do dziś. Starałem się je zasypywać, żeby zyskać trochę czasu, ale niestety było go coraz więcej i postanowiłem zejść z przedniej burty na zaczep. Ciągle czasie jazdy po wertepach z prędkością cała naprzód. Dziadek bardzo śpieszył się do stodoły zrzucić ładunek, bo przecież trzeba zbierać następny i nie zwracał na mnie uwagi. Jechałem na zaczepie pomiędzy dwoma złączonymi przyczepami, podpiętymi do ciągnika marki Ursus C-30. Przede mną przyczepa o wadze tony i z ładunkiem około 4 ton, za mną to samo. Dojechałem na miejsce, zszedłem, robale mnie nie dosięgnęły. Za to dosięgnęła babcia z "mietłą". Kto nie mieszkał na wsi i nie miał babci, która kręciła miotłę z wierzbowych witek, bo tylko takim czymś da się zamieść kamieniste podwórko, ten nie wie, co to znaczy dobry wpierdol. Babcia zawsze była pedantką, świeć Panie nad jej duszą - zmarła w tym roku - nawet jeśli do wjeby przykładała się tak samo jak do sprzątania.
To było chyba już po, albo jeszcze przed przeprowadzką rodziców, mnie i mojej siostry do Warszawy. Ojciec dostał tam przydział po skończeniu szkoły oficerskiej, dostaliśmy służbowe mieszkanie w bloku "dla wojskowych". Na osiedlu oprócz ładnego jak na tamte czasy, niskiego 4 piętrowego bloku znajdowało się 5 jedenastopiętrowców z komunalnymi, w których mieszkała biedota Ochoty/Woli i cyganie. Chyba nie muszę tłumaczyć, że występował między lokatorami i dziećmi lokatorów tych dwóch tak naprawdę różnych osiedli pewien dysonans. Objawiał się on w kradzieży rowerów, rzucaniu kamieniami, kradzieżami samochodów rodzicom. My, dzieciaki od wojskowych, wypasieni jednak na paczkach od tatusiów z pracy raczej dawaliśmy sobie radę.
Moja mama pracowała w szpitalach i przychodniach, a ojciec robił karierę w wojsku. Jego celem był... jak każdego w tamtych czasach. Hajs, pieniądze i sestercje. Po upadku komuny, która dogorywała długo zostawiając na pożytek pokoleniu `60-`70 czyli moich rodziców jedno wielkie rozczarowanie, nastał czas, żeby w końcu się czegoś dorobić. Mama przez jakiś czas dorabiała w pierwszych powstających prywatnych klinikach, a ojciec kombinował jak wkręcić się na wojskową misję zagraniczną. Do tego czasu było względnie w porządku, nie pamiętam ze złych rzeczy nic więcej niż to, że kiedyś w przypływie złości pociołem siostrze bębenek, który rodzice kupili jej w Domach Towarowych Centrum. Byłem chyba zły, że ja nic nie dostałem, to miała być jakaś kara dla mnie, której nie rozumiałem. Ojciec czytał nam przed snem Baśnie Andersena, które kupiliśmy na jakichś targach książki w dużej hali. A potem wyjechał na rok do Syrii na misję stabilizacyjną, bo trwała tam jakaś wojna, a "obserwatorom" z ONZ mieli wtedy płacić jakieś miliony monet. Skończyło się na kupnie nowego samochodu.
Wrócił chyba w 96, czy 97 roku. Akurat uczyłem się czytać. Pamiętam, że za to "dukanie" wylądowałem nagi w wannie, zarobiłem parę liści i prysznic w lodowatej wodzie.
Podobnie było z nauką angielskiego.
Raz nie dostałem wpierdolu. Kiedy zamiast wyrecytować z pamięci cały tekst po angielsku z podręcznika wers do wersu, opowiedziałem go innymi słowami. Nie dostałem wpierdolu, bo było poprawnie. Ojciec był zdziwiony. W stresie dzieci uczą się lepiej, tak mówią badania. Jak uczą się 6-7 latki w turbo stresie?